wtorek, 2 czerwca 2015

Chapter 4

- Megan, musimy już iść! – zawołałam, w pośpiechu zakładając buty – Megan!
Była 7:45, a my nadal nie wyszłyśmy z domu… Nie było opcji żebym zdążyła na pierwszą lekcję.
- Meggie ! – ponaglałam siostrę która jednak nie reagowała na moje prośby. Westchnęłam i biegiem ruszyłam po schodach.
- Megan, musimy… - urwałam, gdy tylko zobaczyłam siostrę. Siedziała po turecku na łóżku z ponurą miną – Co się stało?
- Nie chcę iść – burknęła, nawet na mnie nie patrząc.
- Dlaczego? Przecież lubisz bawić się z dziećmi.
- Ale dzisiaj nie chce
– siostra uparcie trzymała się przy swoim.
- Powiesz mi dlaczego? – zapytałam, siadając obok niej.
- Bo… Bo mama może wrócić kiedy będziemy w szkole.
Zdusiłam w sobie głębokie westchnienie i wzięłam siostrę na kolana.
- Kochanie, tłumaczyłam ci to już, prawda? Mama wyjechała z pracy, nie wiemy kiedy wróci bo delegacja się przeciąga. – starałam się brzmieć pewnie i spokojnie.
- Ale ja chcę do mamy – dolna warga Megan niebezpiecznie zadrżała a w jej oczach zauważyłam łzy.
To oczywiste że chciała zobaczyć mamę. Zbudowałam w jej wyobraźni obraz kochanej, zapracowanej mamy która pracuje na nasze utrzymanie, dlatego czasem wyjeżdża. Nie było sensu tłumaczyć 5-latce że jej matka to alkoholiczka która ma gdzieś swoje własne dzieci.
- Wiem skarbie – objęłam siostrę, która natychmiast się we mnie wtuliła. – Obiecuję ci że mama niedługo do nas wróci, przynajmniej na pare dni.
- Na pewno?
- Tak. A teraz chodźmy, bo jesteśmy już bardzo spóźnione, a tego chyba nie lubimy, prawda?
- Prawda. Szybko, Lettie, bo nie zdążę na śniadanie!
– Megan zerwała mi się z kolan i natychmiast pobiegła na dół.

                                                                        *

Gdy biegiem wpadłam do szkoły, korytarze świeciły pustkami. Było prawie 15 minut po pierwszym dzwonku, a teraz miałam akurat fizykę. Nasz nauczycie, profesor Collins, nie tolerował nawet najdrobniejszych spóźnień.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – powiedziałam cicho, wchodząc do klasy.
- Patrzcie, Rose jednak żyje! – zawołał na mój widok Horan, wywołując tym kilka parsknięć i śmiechów.
- Za to pańska ocena z odpowiedzi za chwilę będzie martwa, panie Horan. Rose, siadaj – warknął nauczyciel, nawet na mnie nie patrząc. Wypełniał coś właśnie w dzienniku.
Pośpiesznie zajęłam swoje miejsce z tyłu klasy, starając się nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Odpowiadało mi, gdy byłam niezauważalna. Wiąże się z tym samotność, ale i spokój… Nikt ci nie dokucza, nie dogryza, nie kradnie ubrań po WF’ie…
- Wiecie co się stało z panną Abbot? – zapytał po chwili nauczyciel.
- Została zawieszona do końca tygodnia – odpowiedziała mu Kayla, nasza przewodnicząca.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie będę musiała znosić jej widoku jeszcze przez 4 dni! Jednak gdy obrywać, to w poniedziałek.
- Rozumiem – mruknął mężczyzna zupełnie obojętnym tonem, po czym naprędce napisał coś w dzienniku i z hukiem go zatrzasnął – Wracamy do lekcji. Notujcie temat, przyśpieszenie…
Minuty wydawały się trwać wieczność gdy pan Collins zaczynał tłumaczyć. Na niemal połowę klasy działało to natychmiastowo usypiająco, i szczerze mówiąc ciężko było się temu dziwić.
Zaczęłam niedbale rysować po marginesie zeszytu, jakkolwiek próbując skupić się na lekcji i usiłując nie myśleć o tym co następnym razem powiem Megan… Przecież ona nigdy nie przestanie pytać, a będzie coraz starsza, sama zacznie zauważać pewne rzeczy. Kiedyś będzie musiała poznać prawdę.
Notowałam to co dyktował nauczyciel, jednym uchem starając się zachować przytomność, mimo że powieki same opadały mi w dół. Noc minęła mi koszmarnie, siedziałam bezczynnie prawie do 3 w nocy bo nie mogłam zasnąć, a kiedy w końcu mi się udało, zaspałam.
- Takie zadanie będzie na sprawdzianie, więc słuchać – nauczyciel podniósł odrobinę głos – Jakie siły oddziaływały na piłkę lecącą z prędkością 15 metrów na sekundę jeśli…
- Jeśli cel padł  5 metrów od niej – prychnął Nick, jeden z klasowych futbolistów. Cała klasa zaczęła się śmiać, zapanowała ogólna wrzawa. Skuliłam się na krześle, opuszczając głowę.
- Wade, minus 20 punktów, a skoro tak doskonale znasz się na fizyce, wyjmij kartkę i pisz odpowiedź na ocenę – nauczyciel próbował przekrzyczeć wesołe towarzystwo, które jak na zawołanie ucichło.
- Za co?! – zawołał oburzony chłopak.
- Za niedojebanie mózgowe – rzucił siedzący przed nim Styles. Spojrzałam na niego zdziwiona, nie mogąc uwierzyć że naprawdę to powiedział. Styles mnie bronił? To absurdalne.
- Masz coś do mnie Styles? – syknął Wade.
- Żebyś wiedział że mam. Zwyczajnie jesteś kretynem. – Harry zdawał się zupełnie nie przejmować postawą Nicka. Może i był od niego lepiej zbudowany, ale Harry do patyków nie należał. Powszechnie krążyła opinia że jest jednym z najlepiej zbudowanych chłopaków ze szkoły.
- Panie Styles, proszę hamować swój język albo pan również dostanie punkty ujemne. – zagroził mężczyzna po czym zaczął ponownie dyktować Nickowi zadanie.
Ten zdążył ledwo dopisać ostatnie słowo, gdy zadzwonił dzwonek. Nauczyciel zabrał mu kartkę i szybko ją zlustrował.
- Jedynka, Wade. Możesz ją poprawić w sobotę o 7, w kozie. Możecie się pakować.
- Zajebiście!
– zawołał wściekły Nick i wymaszerował z klasy, z hukiem zamykając za sobą drzwi. Nie było tajemnicą, że miał zagrożenie z fizyki  a kolejna jedynka znacznie pogarszała jego sytuację.
Uczniowie stopniowo wychodzili z sali, przypadkiem złożyło się że wychodziłam tuż za Harrym, który o dziwo był bez kumpli.
- Styles … – zawołałam gdy chłopak już miał ruszyć w przeciwnym kierunku. Zatrzymał się i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Co chcesz, Rose. – zapytał nonszalancko opierając się o ścianę.
- Podziękować. – powiedziałam, spuszczając wzrok.
- Nie masz za co – prychnął chłopak – Nie zrobiłem tego dla ciebie, Rose. Nick to palant, strasznie mnie wkurza. Należało mu się. Radź sobie, ofermo – powiedział i odwrócił się na pięcie, po chwili znikając za rogiem.
No tak… W sumie czego ja się spodziewałam. Zawsze będę ofermą, choćby nie wiem co.

                                                                     *

- Lettie, kiedy mamusia wróci? – Megan od 10 minut wciąż krążyła wokół tego tematu.
- Meg… Przecież ci to tłumaczyłam – westchnęłam zrezygnowana – Mamusia wyjechała, bo szefowa stwierdziła że jest na tyle zdolna by mogła uczyć młodszych lekarzy.
- Ale ja chcę żeby już wróciła… - dolna warga mojej siostry niebezpiecznie zadrżała.
- Wiem kochanie. Obiecuję że niedługo wróci – powiedziałam bez większego przekonania.
Tak naprawdę nie miałam pojęcia czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczymy, nawet mi na tym specjalnie nie zależało. Mogłam sama wychować Meg, przecież do tej pory jakoś sobie radziłyśmy we dwie.
- Scarlett, popatrz! Światło w salonie! – zawołała Megan i niemal mi się wyrwała. Na szczęście udało mi się ją przytrzymać.
- Czekaj! – zażądałam nieco ostrzejszym tonem. Faktycznie, światła w salonie i kuchni były zapalone.
- To na pewno mama, szybko, szybko! – Megan rzucała się jak ryba bez wody, gotowa gnać na złamanie karku wprost do domu.
- Skarbie, nie wiemy czy to mamusia. Poczekaj na mnie przy skrzynce na listy, dobrze? – poprosiłam, a gdy siostra pokiwała głową, kontynuowałam – Jeżeli usłyszysz jakikolwiek dziwny dźwięk albo coś cię przestraszy, to natychmiast biegnij do Charlotte – mówiąc to wskazałam dom po drugiej stronie ulicy.
- Scarlett, jestem już duża. – siostra popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Wiem – uśmiechnęłam się i niedbale poczochrałam jej grzywkę – A teraz zrób to o co cię poprosiłam.
Zostawiłam siostrę na chodniku i sama ruszyłam do drzwi. Co prawda w tej dzielnicy rzadko zdarzały się włamania czy kradzieże, ale no cóż… Było to bardziej prawdopodobne niż nagły powrót mamy do domu.
Ostrożnie uchyliłam wejściowe drzwi i natychmiast usłyszałam kilka głosów. Były podniesione, ale spokojne, więc odrobinę odważniej weszłam do domu.
Nagle stanęło mi serce, gdy na kanapie w salonie zauważyłam leżącą matkę. Była w fatalnym stanie, cała brudna… Aż tu dolatywał od niej smród alkoholu.
- Mama?! – jęknęłam i weszłam do domu. Megan natychmiast znalazła się obok mnie, ale gdy tylko wpadła do mieszkania, zamarła.
- Panna Rose? – z fotela podniosła się starsza kobieta w brudno brązowym, biurowym kostiumie. Na czubku głowy miała upiętego ciasnego koka.
- Kim pani jest? – zapytałam ostrym tonem, biorąc Megan na ręce.
- Thamara Johnson, funkcjonariuszka opieki społecznej. To Amelia Whinston, psycholog dziecięcy.
W pomieszczeniu nastała cisza, ciężka i przytłaczająca. Atmosfera z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej napięta.
- Dostaliśmy zawiadomienie, że od kilkunastu dni twoja siostra jest tylko pod twoją opieką. Waszą matkę znaleziono dziś rano w okolicach Tower of London, w stanie skrajnego upojenia alkoholowego. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że tego typu zdarzenia są wbrew naszemu prawu.
Ciśnienie zaczęło mi huczeć w uszach, serce biło mi dwa razy szybciej niż normalnie. 
z-index: 1; }